Adrian Kowalski

Wizjoner, innowator społeczny, członek Międzynarodowej Organizacji ASHOKA, pasjonat z dziećmi i młodzieżą, zarażając swoją energią i wiarą w marzenia, uczy jak urzeczywistniać to, co wydaje się nieMożliwe.

Kim jest Adrian?

Pionier pracy ulicznej w Polsce. Od 24 lat prowadzi szkolenia rozwoju osobistego, konsultacje oraz superwizje, zrealizował ponad setkę projektów dokonujących pozytywne zmiany społeczne.  

Jak to wszystko się zaczęło?

O wzlotach i upadkach podczas działań na ulicy, wyprawie z dziećmi w Himalaje i realizowanych obecnie projektach opowiada Adrian Kowalski, prezes Fundacji Ulica, która intensywnie działa również na rzecz zabrzańskich dzieci. W niedzielę w Teatrze Nowym były dwa charytatywne spektakle teatralne, z których dochód przeznaczony jest m.in. na rzecz Ulicy. (Wywiad Dariusza Chrosta dla Nowin Zabrzańskich).

Niedawno z jedną dziennikarką objeżdżałem różne zakamarki, związane z moją działalnością, zrujnowane podwórka, kamienice. Przypomniałem sobie taką scenę sprzed lat, gdy siedzę z dziećmi na dachu takiej kamienicy w centrum Katowic i opowiadamy o swoich marzeniach. Powiedziałem wtedy, że marzę, by zabrać je w Himalaje. Wtedy było to abstrakcyjne marzenie, które dwa lata temu udało się zrealizować. Wtedy doszło do mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych.

Nigdy nie byłem dzieckiem ulicy, miałem to szczęście wychowywać się w dobrym, bezpiecznym domu, ale ludzka niedola, bieda, nigdy nie były mi obojętne, pomagałem ludziom, na ile tylko mogłem. Pamiętam jakie wzruszenie łapało mnie, gdy czytałem „Nędzników” Hugo czy „Zbrodnię i karę” Dostojewskiego…

Na początku lat 90. byłem studentem seminarium duchownego, organizowałem z siostrą zakonną Leonią Kornas, sylwestrową uroczystość dla dworcowych bezdomnych. Nad ranem podszedł do mnie chłopak, Krystian. Śmierdział klejem. Poczęstowaliśmy go herbatą, chwilę rozmawialiśmy. Na drugi dzień po zmierzchu, dostałem telefon z furty, że jakiś dzieciak przyszedł do mnie. To był Krystian i jego przyjaciółmi. Było widać, że chce mi zaimponować. Chodziliśmy po Katowicach, po ulicach okalających dworzec, wchodziliśmy do piwnic, melin, walących się ruder, na strychy z podziurawionymi dachami, do kanałów ciepłowniczych. Wszędzie tam były dzieci, skulone, półprzytomne, głodne, brudne, pijane, poza kontrolą dorosłych, młodociane prostytutki, złodzieje. Byłem poruszony, zmiażdżony, bezradny, to była rzeczywistość, o której nie miałem pojęcia. Studiowałem wtedy filozofię, niosła mnie radość, byłem zachłyśnięty możliwościami świata. A tu nagle uświadomiłem sobie, że prawdziwy byt jest tutaj, w tych piwnicach, na tych melinach. Zaczęliśmy się spotykać z Krystianem. W ciągu roku poznałem setkę dzieciaków. Sporo osób zaangażowało się w pomoc im. Tak się to zaczęło.

Polegało to głównie na rozmowach, na spędzaniu wielu godzin na ulicy, bo nie mieliśmy swojego kąta. W nocy kupowaliśmy bułki i parówki w sklepie i razem jedliśmy je, siedząc na krawężniku, bo i oni i my byliśmy głodni. Jak padało, wszyscy mokliśmy, jak kibice napadali na te dzieciaki, mi też się obrywało. Udało mi się zyskać ich zaufanie; wygraliśmy prawdą, szczerością, otwartością. Podświadomie czułem, że w tych działaniach ważna jest podmiotowość, że gdy bez względu na wiek, status społeczny skupiam się na danej osobie, mamy czas się zrozumieć, nic sobie nie narzucamy, ale uczciwie stawiamy granice. Teraz określa się to mianem coachingu, razem ze współpracownikami robimy to od lat – wzmacniamy potencjały, udrażniamy kierunki, rozmawiamy, szukamy rozwiązań.

Wcześniej jeszcze zaczęliśmy robić dla dzieciaków wyjazdy wakacyjne, jeździło po 80 – 120 dzieci. Teraz myślę, że to było szalone, zdarzały się bójki, niektóre dzieci wymagały detoksyzacji. Potem ulica zaczęła mnie przerastać. Ktoś prosił o pomoc w odrabianiu lekcji albo chciał pogadać o molestowaniu w rodzinie, a nie mieliśmy gdzie tego zrobić. Dzieci były napięte, nie potrafiły się otworzyć. Chciałem stworzyć im przestrzeń, gdzie będzie czysto, można ściągnąć buty, napić się herbaty. Dotarło też do mnie, jak ważna jest profilaktyka. Że pomoc potrzebującym jest ważna, ale równie istotne, by ochronić przed patologią tych, którzy jeszcze w nią nie wpadli. Od tego czasu zaczęliśmy działać dwutorowo – profesjonalna pomoc najbardziej potrzebującym i atrakcyjna profilaktyka. Do tego potrzebny był nam dom.

Wcześniej wielokrotnie mijałem tę bramę na ulicy Andrzeja w Katowicach, ale dopiero przed świętami zobaczyłem w podwórzu opuszczona ruinę. To była dawna hurtownia papierosów, bez dachu i szyb; w środku pozrywane tynki, walające się kable, klepisko zamiast podłogi. Pod ścianą leżał krzyż. Uznałem to za dobry znak. Weszliśmy na pierwsze piętro, jak złodzieje, spontanicznie odmówiliśmy modlitwę do aniołów stróżów. Potem pobiegłem do administracji, nie wiem jakim cudem oficjalnie dostałem klucze, jako prywatna osoba, na dowód. Już go nie oddałem. Potem dzieciaki zaczęły mówić, że to dom aniołów.

Główny dotyczył tego styku ulicy ze świetlicą, nie byłem pewny, czy to w ogóle możliwe. Od początku staraliśmy się mieć otwarte dla wszystkich drzwi, ale równocześnie wprowadzaliśmy zasady, do których przestrzegania nakłanialiśmy podopiecznych. Pojawiały się kryzysy. Dla mnie trudny moment nastąpił, gdy zginął Krystian, ten chłopak z dworca, dzieciak – przyjaciel. Zabił go ojciec. Nie zdążyłem mu zadać wielu pytań, dlaczego do mnie przyszedł, na co liczył. Potem zmarła jedna z wolontariuszek. Postanowiłem wycofać ludzi z ulicy. Dotarło do mnie, że to nie zabawa. Zaczęliśmy się szkolić, jeździliśmy m.in. do Amsterdamu, by podpatrywać tamtejsze rozwiązania i profesjonalizować nasza pracę . Dzisiaj szkolę wiele grup, zarówno wolontariuszy, asystentów, pracowników świetlic, socjalnych, jak i konsultuje programy społeczne, dzieląc się w nich sporym doświadczeniem. Przez te lata stworzyliśmy własną szkołę streetworkingu.

W 2003 roku zostałem wybrany do grupy Ashoka, skupiającej innowatorów społecznych z całego świata. W Polsce to około 50 osób, doświadczonych w rozmaitych dziedzinach społecznych. Generalnie chodzi o to, by dzielić się doświadczeniami i rozpowszechniać na cały świat idee, które się sprawdziły. Czyli – możemy uczyć innych, a sami – uczyć się od nich. Dzięki temu poszerzyliśmy horyzonty, nie działamy już tylko na rzecz dzieci i młodzieży marginalizowanej. Nasze ostatnie projekty „Z hałdy w Himalaje”, „Z hałdy do Skandynawii”, „Fortum dla śląskich dzieci” miały znacznie szerszy zakres.

To było abstrakcyjne, ale tak samo abstrakcyjne jest wyjście na ulicę i praca z dziećmi wąchającymi klej, rozmowa z płaczącym dzieckiem na ławce, projekt „Ambasadorzy Niemożliwego”. Himalaje to zasługa dziesiątków życzliwych ludzi w tym wojewody śląskiego Zygmunta Łukaszczyka. Wszystko zaczęło się od telefonu rektora AWF Katowice, Zbigniewa Waśkiewicza, który powiedział, że jadą na najtrudniejszy na świecie maraton w Himalaje i mogą wziąć piątkę dzieci, jeśli je znajdę i przygotuję. Przygotowania dzieci trwały wiele miesięcy, wyprawa doszła do skutku. Już po niej dotarło do nas, że udało się coś niezwykłego. Natomiast projekt „Z hałdy do Skandynawii”, którego partnerem była firma Fortum, gdy na rowerach dotarliśmy na Nord Cap, okazał się jeszcze bardziej wymagający. Ale podkreślam – fundacja nie powstała po to, by robić ekskluzywne wyprawy dla dzieci. To tylko pretekst, by mówić o ich problemach, by dawać energię, którą oni potem zarażają innych w swoim otoczeniu. Dlatego chętnie pokazujemy film z wyprawy do Skandynawii w kolejnych szkołach. Z tych działań wyłonił się kolejny projekt „Ambasadorzy Niemożliwego”.

Przed Bożym Narodzeniem 2012 roku spotkaliśmy się na wigilii z dziećmi, które były w Himalajach i w Skandynawii. Uświadomiłem sobie, że dokonali rzeczy niezwykłej i potem, na jakiejś konferencji powiedziałem, że dla mnie to są ambasadorzy niemożliwego. Razem wpadliśmy na pomysł, aby opisali to w liście do dzieci na całym świecie. Jego przesłanie brzmi „jeśli my nie wierzyliśmy w siebie jeszcze dwa lata temu, a potem nam się udało zdobyć Himalaje i Skandynawię, tobie tez się uda. Nie musisz tam jechać. Poszukaj życzliwych dorosłych wokół siebie, znajdź coś, co wydaje się niemożliwe do zrealizowania i zrób to.” To ich energia, która rozchodzi się teraz po całym świecie. Każdy szuka swoich granic. My tylko inspirujemy te działania.

To duży projekt, w jego ramach zorganizowaliśmy przez wakacjami warsztaty dla dzieci z fotografii, dziennikarstwa, aktorstwa i tańca. Część z nich dostała stypendia, które pozwolą im na kontynuowanie rozwijania swoich pasji. W głowach mamy kolejne projekty, wyprawy.

Tak, jego celem jest wyciąganie młodych ludzi z kręgu wykluczenia (czyli z tzw. „ulicy”) poprzez zachęcanie do stawiania sobie ambitnych celów i wspieranie w ich osiąganiu. Trzeba jednak pamiętać, że przez 20 lat istnienia Fundacji,  definicja „ulicy” się zmieniała. Aktualne problemy, z którymi się mierzymy, często nie dotyczą tego, co dzieje się na zewnątrz, ale wręcz przeciwnie.
Dziś „ulica” przenosi się do Internetu, a symboliczna ławeczka, na której młodzież szukała akceptacji, wsparcia, rozrywki – zmienia się w profile na portalach społecznościowych.
Niestety konsekwencje opisanego zjawiska sprawiają, że co roku z mapy Polski znika średniej wielkości szkoła. Co roku ok. 400 dzieci odbiera sobie życie. 

Zdecydowanie Ambasadorzy nieMożliwego walczą o to co wydaje się nieosiągalne. Mamy dużo pomysłów, świetny zespół, który potrafi wykorzystać każdą sytuację, by zmieniać świat na lepsze. Na przykład pandemia pomogła nam stworzyć scenariusze zajęć, które prowadzimy on-line. Od przyszłego roku chcemy skupić się jeszcze bardziej, na dzieciach i młodzieży znajdujących się w  kryzysach. Towarzysząc im w nich staramy się zauważać procesy depresyjne i zapobiegamy działaniom autodestrukcyjnym. Oczywiście nie zapominamy o pracy rozwojowej. Stale kształtujemy umiejętności społeczne, ograniczając trudności dzieci i młodzieży w  nawiązywaniu relacji w grupie rówieśniczej. Dzięki temu tworzymy środowisko, w którym dzieci i młodzież mogą wyrażać swoje uczucia i emocje, dzielić się problemami, ale również marzeniami i aspiracjami. 

… DAJĄ MOC I SIŁĘ!

Kogo widzą w nim dzieci?

Fundacja pracując z dziećmi i młodzieżą, zawsze pomaga dzieciom szukać
w swoim otoczeniu dobrych dorosłych, którzy pomagają, wspierają, dodają otuchy. 

Dla naszych podopiecznych Adrian – jest właśnie taką osobą. Zauważa, tych którzy niekoniecznie grają w grupie pierwsze skrzypce, rozmawia z tymi, którzy milczą, pokazuje świat, o którym dzieci, często nawet boją się marzyć.

Materiał nagrali w „tajemnicy” nasi podopieczni jako prezent urodzinowy dla Adriana.

Zobacz kogo widzą w nim dorośli?